poniedziałek, 15 lipca 2013

Wielki "Wielki Gatsby"?



MuWi: Wielki "Wielki Gatsby"?
Archibald Sofia: Dla mnie "Wielki Carraway". Postać niepozornego maklera zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu zarówno w książce, jak i filmie. A właśnie, Fitzgerald przeczytany?
MuWi: A uwierzysz, że już nie wiem, co jest książkową wersją, a co filmową? Nie wiem jak Tobie, ale mnie brakowało jednej podstawowej rzeczy. Przesłanie Nicka Carraway'a było proste: "Gatsby był największym optymistą jakiego spotkałem". A Leonardo tego, kurczę, nie zagrał!!! Ała! Jak boli! Szkoda!
Archibald Sofia: Widzę, że rozumiemy się doskonale. To nie była odpowiednia rola dla Leo. Z kolei na równi z nim umiejscowiłabym Carey Mulligan. Zabrakło mi w ich wspólnej pracy porozumienia, a przecież są to najważniejsi bohaterowie w całej opowieści. Tymczasem barwność kolorów i efektów specjalnych nie tylko zwala z nóg, ale i odwraca uwagę od aktorskich mankamentów. A warto by dodać, że lubuję się w kinie surowszym. Najnowsze dzieło Luhrmanna zdołało mnie jednak przekonać.
MuWi: Mnie efekty specjalne olśniły. Dosłownie! Może przez to, że byłem na wersji 3D. Ale w scenie rozmowy Jaya i Daisy pod drzewem w ogrodzie u Nicka tak dostałem po oczach refleksami bieli z zębów aktorów, że aż musiałem zmrużyć oczy! :) A jak wrażenia słuchowe? Nie raziła Cię wielość stylów? Bo mnie, muszę przyznać, bardziej odpowiadała, niż sama tylko muzyka z epoki. 


Archibald Sofia: Ale wersję 3D odebrałeś pozytywnie? Ja zdecydowałam się na seans w 2D. A muzyka - fantastyczna! Największe "ciary" miałam podczas sceny z DiCaprio, kiedy teatralnie obracał się podczas jednej z prywatek, a w tle rozbrzmiewały pierwsze dźwięki "Błękitnej Rapsodii" Gershwina. 
MuWi: Mnie muzycznie "rozwaliły" kawałki z elementami dance i hiphopu! Świetne to było! A co do całości filmu (pewnie to przez wersję 3D, ale nie jestem pewien) mam jedno zastrzeżenie: za dużo "sparkling". Prze-błyszczany, roz-błyszczany ten film był ponad miarę. Co w ciemnej sali kinowej raziło moje oczy. Ale o czym innym. Gra. Leoś nie był optymistyczny. Tu się zgadzamy. A że zagrał w miarę nieźle? Ja tak uważam. A Ty?
Archibald Sofia: Nieźle może i zagrał, ale uważam, że to nie jest do końca jego stylistyka. Od czasów "Titanica" nie udało mi się stworzyć kreacji lover-boya, która by mnie zaintrygowała. 


MuWi: Uhm. Coś w tym jest. A jak fabuła i kamera? Bo dla mnie obie na wysokim poziomie (choć w książce trochę większa dramaturgia).
Archibald Sofia: Bardzo spodobała mi się koncepcja, w której kamera z oddali ukazywała uplastycznioną panoramę Nowego Jorku.
MuWi: A nie uważasz, że końcówka (po wypadku) była trochę... za szybka? W stosunku do reszty fabuły? Ja odniosłem takie wrażenie.
Archibald Sofia: Bardzo możliwe, że twórcom zależało na czasie. Film trwa dwie i pół godziny. W moim przekonaniu nie rzutuje to na odbiór całokształtu. 
MuWi: Ale - dla mnie - ogólnie: robi wrażenie i warto było!

MuWi und Archibald Sofia

wtorek, 28 maja 2013

Blek Słan na tapecie :)



Archibald Sofia: Pamiętasz nasze rozmowy sprzed dwóch lat na temat "Czarnego Łabędzia" Aronofsky'ego? Ten film zrobił na mnie ogromne wrażenie. Ostatnio miałam przyjemność obejrzeć go ponownie.
MuWi: Jasne, że pamiętam! I jak wrażenia po-wtórnym oglądnięciu?
Archibald Sofia: Ciekawe jest to, że czułam się tak, jakbym tę historię przeżywała na nowo. Znając i pamiętając zakończenie oraz przebieg fabularny, kilka momentów wprawiło mnie w osłupienie. A jak z Twoją oceną? Zmieniła się w miarę upływu czasu?
MuWi: U mnie generalnie nie zmienia się opinia i ocena, jaką wystawiam po pierwszym seansie. Problem mam tylko z filmami, których nie potrafię przeskoczyć w pierwszej pół godzinie oglądania - jeśli mnie nie zafascynuje na tyle, by dalej siedzieć przed ekranem - musi poczekać na bardziej sprzyjające okoliczności, albo pożegnać się z moją uwagą. Z "Czarnym Łabędziem" było jednak inaczej i ocena "film godny uwagi" się nie zmieniła mimo upływu czasu.
Archibald Sofia: Pokuszę się o stwierdzenie, że największym walorem tego obrazu jest aktorstwo. Zaprezentowany przez Portman popis umiejętności nie wymaga rozbudowanego komentarza. Baza w postaci mistrzowskich ujęć oraz symboliki czerni i bieli pozwoliła twórcom stworzyć dzieło cieszące się ogromną popularnością. Czy za parędziesiąt lat zaliczane będzie do kategorii tych kultowych, ponadprzeciętnych, niepowtarzalnych?
MuWi: Hmmmm. Nie umniejszając mu - raczej nie. Bo nie wybił się aż tak, żeby przejść do legendy. Ponadprzeciętnym pewnie tak, będzie nazwany. Ale kultowym raczej nie. Chyba że w niszy "filmy o balecie". Bo ta "popularność" moim zdaniem była tylko chwilowa. A to z powodu nadmiaru filmów na rynku. Za dużo ich jest i pewnie nie wszyscy trafili i zakodowali zaistnienie "Łabędzia". Co ty na to?
Archibald Sofia: Chwilowa? No cóż, powiedziałabym, że dysputy o filmie trwają do dziś, a ludzie wciąż analizują pod każdym możliwym kątem działania i motywy głównej bohaterki, co rusz zmieniając tor badawczy. A właśnie, a propos akcji i wydarzeń, co masz do powiedzenia w tej kwestii?
MuWi: Pisałem Ci kiedy film wszedł na ekrany, że dla mnie ma on trzy płaszczyzny. I ta najgłówniejsza - czyli opowieść o samym Jeziorze Łabędzim - jest najważniejsza. Bez niej nie byłoby reszty. Więc i akcja: ciekawa przez to, że się przeplata akcja Jeziora, próby i osobiste perypetie bohaterki. 


Archibald Sofia: Tak, to z pewnością podstawa do tego, by i cała reszta mogła się rozwinąć. Reżyser rzeczywiście płynnie ukazuje nam to, co prawdziwe, a chwilę później serwuje dawkę porządnego dreszczu thrillera. Która płaszczyzna jednak zaintrygowała Cię najbardziej?
MuWi: W zasadzie opowieść z pierwszego pola - o samym "Jeziorze". Ale niesamowite jest też połączenie, takie przeplatanie się wątków. No i sporo "szczególików", dzięki którym wypadałoby ten film oglądnąć kolejny raz (jeśli nie kilka). Cwany zabieg, co nie? A Twoje ulubione szczególiki? Zmieniły się po kolejnym oglądnięciu?
Archibald Sofia: Z uwagą przyglądam się zbliżeniom twarzy, skomplikowanym układom tanecznym. Nie dopatrzyłam się nowych szczegółów, które mogły wcześniej mi umknąć. A co z erotyką, która swego czasu wzbudziła wiele kontrowersji? 
MuWi: Nadal uważam, że powinien być od 18 lat. Za dużo erotyzmu i to takiego niesmacznego. Ale nie o tym. To tylko wątek. Bardziej intrygowała mnie kwestia tego, co jest realną opowieścią w fabule, a co urojeniem/fikcją - bo tu kilku motywów nie jestem do końca pewny. A i niektóre szczególiki zapisały się w pamięci i są do dziś!
Archibald Sofia: A których motywów konkretnie? Muszę przyznać Ci rację, ponieważ problemy natury psychologicznej są wykładnią poczynań Niny. Toksyczna jest również relacja między matką a córką, czyż nie?
MuWi: Na przykład uchwycenie okiem kamery ujęć (szczególnie zbliżeń), które są jak przejścia między aktami. Pamiętasz może zbliżenia na zakrwawiony palec u nogi, kwestię pilnika wbitego w policzek, szminkę, albo lustro. Niesamowicie "zagrały" tu lustra! A co do relacji matka-córka, to zgadzam się. Toksyczna. Matka rzutuje na córkę siebie, jakieś niespełnione marzenia, własne plany. Nacisk. Jak ma się rozwinąć artyzm córki, skoro z tylnego siedzenia gdera matka. Brak miłości.
Archibald Sofia: Akurat scena z pilnikiem wbitym w policzek należy do tych zbytecznych. Przez chwilę zdawało mi się, że oglądam tanią sensację. Całe szczęście, to jeden z nielicznych mankamentów. Co do matki, nacisk, owszem, ale czy brak miłości? Nie sądzę. Czy zatem mogłaby dawać wiele od siebie i z siebie? Nie powiedziałabym. Sądzę, ją kochała, ale w niezdrowy sposób graniczący z obłędem. A że niedaleko pada jabłko od jabłoni...
MuWi: A mnie się zdaje, że Nina chciała się wyrwać spod kurateli matki, ale przez sztukę - przez robienie baletu po swojemu. Ale, zostawmy to. Lepiej wrócić do szczególików-smaczków. Masz jakieś?
Archibald Sofia: Utwory Czajkowskiego są pełne liryzmu. Muzyka bardzo silnie oddziaływała na moje zmysły, a całokształt - bez zarzutu. 


MuWi, Archibald Sofia

wtorek, 21 maja 2013

"Sponsoring", reż. Małgorzata Szumowska


"I am not sure they're whores!"

Jestem fanką kina nieidealnego. Zdecydowanie bardziej wierzę w te historie, w których to główni bohaterowie odbiegają od stereotypowych ideałów piękna. Dla mnie postać licha, samoświadoma, lecz przede wszystkim emocjonalna ma znacznie więcej do zaoferowania niż starannie podtrzymywana amerykańska perfekcja ocierająca się wyłącznie o przezroczystość. Wydaję mi się, że podobnych wrażeń mogę poszukiwać u Szumowskiej. 



Anne jest pozornie ustatkowana. Posiada przystojnego męża, dwóch synów, duże mieszkanie umiejscowione w samym centrum Paryża oraz dobrze płatną pracę redaktorki magazynu "Elle". Podejmuje się wyzwania, które rozbudzi w niej głód doświadczeń, rozpali na nowo uczucia zgaszone rzeczywistością. Przewartościuje także kwestie dotyczące poglądów w dziedzinie relacji damsko-męskich oraz podziału ról w związku partnerskim. Decyduje się napisać artykuł dotyczący dziewcząt utrzymujących się z prostytucji. Charlotte i Alicja, biorąc pod uwagę korzyści materialne wynikające z współpracy, pozwalają sobie na chwilę szczerości. Odpowiedzi na zadawane im pytania padają bezceremonialnie. Dziennikarka odrzuca postawę bierną, solidaryzując się z dyskutantkami. Dochodzi między nimi do interakcji, która z płaszczyzną zawodową i profesjonalizmem ma niewiele wspólnego. Po opracowaniu materiału okazuje się, że powrót do codziennego trybu życia nie jest łatwym zadaniem. Reporterka analitycznym okiem bada zagadnienia związane ze sponsoringiem oraz motywy, które popychają studentki do czynów ostatecznych, na które, jak się okazuje, nie zawsze mają ochotę. Wciąż zastanawia się nad tym, czy aby na pewno wśród społeczeństwa przepełnionego krytycyzmem można jeszcze odnaleźć pierwiastek zrozumienia. 



Negatywnie odebrany "Sponsoring" to kontrowersyjna, ale i niepozbawiona sensu opowieść o współczesnych kobietach walczących o przetrwanie w świecie zniewolonym przez mężczyzn. Obraz należy do tych konkretnych, merytorycznych, poparty bardzo dobrym aktorstwem. Reżyserka nie moralizuje widza w sposób nachalny, na siłę, ale stara się ukazać wagę problemu, pozostawiając dowolność w odbiorze.

Archibald Sofia

wtorek, 7 maja 2013

To samo, ale nie tak samo... czyli o Jarmuschowskim "Truposzu" pomysłów kilka.



Czy możliwa jest w filmie fabuła w fabule? Powie ktoś: w filmie to raczej wielowątkowość. Nie będę się kłócić z wyimaginowanym dyskutantem, bo i nie o to mi chodzi. Wolę raczej spokojnie zaprezentować to, com naszykował na tę recenzyjkę.

A jest to niesamowity "Truposz" Jarmuscha. Oczywiście z Johnnym Deppem! Te dwa nazwiska w połączeniu dają mieszankę - jak dla mnie - zupełnie odmienną niż na ten przykład Burton plus Depp. Choć, z pozoru, Johnny gra niby podobnie. Ale o tym za moment...

Kiedy tak sobie ostatnio myślałem o tym filmie na nowo, to chciałem pisać o wspomnianej "fabule w fabule". Później jednak "olśniło mnie", że obraz ten świetnie nadaje się do ciekawego (moim zdaniem) eksperymentu.

Mianowicie: spróbować oglądnąć go sobie kilka razy! I to za każdym razem... inaczej! Wpierw tak orientacyjnie (dla nieznających tego obrazu ani jarmuschowskiego kina): żeby wybadać fabułę, nawiązania do poezji angielskiej i kultury oraz tradycji Dzikiego Zachodu i Indian Ameryki Północnej. A później... później, to można szaleć!


Wpierw proponuję poszukać owej "historii wewnątrz historii" Williama Blake'a - ale tak, jak ją widzi Indianin Nobody!
Potem szukając sensu (dosłownego) historii Williama. I dalej - dla odmiany - próbując połączyć Williama-filmowego z Williamem-poetą (a cytatów mnóstwo! I to subtelnie podane, bez patosu!).

W kolejnej odsłonie proponuję spojrzeć na ten film jak na... komedię! A co! Można? Można! Ale ostrzegam: jak się pojawi Iggy Pop, nie jedzcie niczego - grozi zadławieniem! Sam Nobody też jest, że tak powiem "pocieszny". Choć on mi bardziej pasuje do "komedio-dramatu".

I na koniec (poza oczywiście urokliwymi sposobami popatrzenia na ten film jako na western [tu lojalnie ostrzegam: jest nieco brutalny!], romans, poszukiwanie siebie w stylu romantyzmu) proponuję PEREŁKĘ. Zamknąć oczy... i słuchać ścieżkę Neila Younga! (ja oglądałem film z dodatkami na końcu, w których nakręcili Neila dogrywającego ścieżkę do filmu podczas jego projekcji na ekranie w studio nagraniowym - poezja!).

Ale w sumie... to chyba można oglądnąć ten film pod wszystkimi wymienionymi (i nie-wymienionymi) kątami na raz! Polecam!

MuWi

P.S Pewnikiem jest jeszcze kilka ciekawych sposobów popatrzenia na ten film, co nie?

niedziela, 14 kwietnia 2013

"Baczyński", reż. Kordian Piwowarski


"Czy to była kula, synku, czy to serce pękło?"

Szalenie wartościowy jest ten moment, w którym będąc w kinie, nie mogę oderwać wzroku od szklanego ekranu. Wówczas nic nie zdoła zaważyć na mojej koncentracji. Żaden szmer, cichszy lub głośniejszy chrzęst. A piszę o tym nie na darmo. Najnowsze dzieło Piwowarskiego nie tylko zaintrygowało mnie niestandardową realizacją, ale i wprawiło w szczerą zadumę.

Projekt filmu zaczął powstawać trzy lata temu. Miał być dokumentem niszowym, przeznaczonym na cele jednej ze stacji telewizyjnych. Pracę przerwano, a następnie wznowiono, zmieniwszy ogólny zamysł oraz koncepcję. Osobiście mam problem z tym, by nadać "Baczyńskiemu" konkretną przynależność gatunkową. To udany eksperyment artystyczny. Połączono w nim cechy fabularne i dokumentalne. Całość została dopełniona slamem poetyckim, a więc nowatorskim pomysłem publicznej rywalizacji między deklamatorami, śpiewakami. Niebanalność świadczy o pionierskiej idei, a także chęciach reżysera, aby działać i kierować się innowacyjnością.

Ślad fabuły nie został szczegółowo rozwinięty, gdyż sama produkcja trwa nieco ponad godzinę. Godne uznania jest to, że twórcy zdecydowali się na ukazanie wewnętrznych rozterek tytułowego artysty, jego trudów związanych z codzienną walką o przetrwanie. Nie zabrakło wątku małżeństwa z Barbarą oraz relacji z matką, Żydówką, która ryzykowała życiem, pozostając po aryjskiej stronie. Zrezygnowano z ujawnienia skrzętnych zapisów działalności konspiracyjnej Baczyńskiego, ograniczając je do koniecznego minimum. Nie mogłabym pominąć istotnego faktu pojawiających się wypowiedzi żyjących świadków wojennych.




Nad grą aktorską nie zamierzam się zastanawiać, rozwodzić. Odnoszę wrażenie, że popis talentów nie sprawdza się w tego typu ambitnym obrazie. Natomiast muzyka Bartosza Chajdeckiego uwzniośliła mnie, podobnie jak utwór wykonany przez Czesława Mozila i Melę Koteluk ("Pieśń o szczęściu").

A tak na koniec krótkie pytanie. Ostatnio z MuWi wpadliśmy na pomysł pisania w formie dialogu o filmach, które sami nam zaproponujecie. Co Wy na to? Bylibyście chętni na tzw. "recenzje na życzenie"? Dajcie znać. 

Archibald Sofia

środa, 3 kwietnia 2013

Błękit



Nie wiem, jak Wy, ale ja mam czasami tak, że jakiś konkretny film kojarzy mi się z jakąś konkretną rzeczą, albo kolorem, albo uczuciem/stanem, melodia. Tak też mam z "Le grand Bleu" - "Wielkim Błękitem".
I od razu muszę dodać, że pojęcie "błękit" działa tu u mnie dwojako.
Wpierw jako faktycznie pierwszy kolor skojarzenia: jest rzeczonego "błękitu" mnóstwo (spokojnie, bez nerwów: o odcieniach piszę poniżej). Jak dla mnie: tytuł wcale nie uogólniony, ale trafiony - w moim odczuciu (czyt. widzeniu) w 100%. 

A po wtóre: jako kilka literek "b-ł-ę-k-i-t", pod którymi kryje się feeria barw i ich odcieni wkomponowanych w rzeczywistość, jaką jest OCEAN. A że może być on kolorowy - niech dla tych, których "zmuliło" dłuuuuuuugie przedstawianie Oceanu w "Wielkim Błękicie" zamiennikiem będzie mega kolorowe "Życie Pi" i ocean w tak bogatej palecie barw, że chyba nawet miłośnikom impresjonizmu opadły szczęki z wrażenia (przy okazji: mówię o wrażeniach z projekcji w 3D). 

Historia? Fabuła? Powiadają niektórzy, że nudna. Jeśli wziąć sekwencyjność scen rywalizacji o rekord: raz niżej pod wodę schodzi Enzo, a za chwilę Jacques - to może i tak. Ale: jeśli włączyć w to takie rzeczywistości jak "mistrzostwo", "współ-zawodnictwo" i przede wszystkim "PASJA" - to nie ma mowy o ziewaniu! Tak! Nawet przez owe ponad dwie i pół godziny! Jednym słowem: się Bessonowi udało mnie wciągnąć. 




A! Zapomniałbym: jak się zabierałem do tej wypowiedzio-recenzji, to odświeżyłem sobie scenę błękitu fal oceanu płynących z.... sufitu. Genialne! (A zważywszy na rok produkcji - także ciekawe technicznie).

Melancholia w filmie jest? A jakże! Czemu nie skojarzyć "blue" i "blues" (niech mnie nie zjedzą angliści!). Ale melancholia głębsza: tęsknota za ludzką nieograniczonością, za ludzkim wkraczaniem tam, gdzie człowiek jest gościem. "GŁĘBIA" - bo taki podtytuł można byłoby chyba nadać - przyciąga tajemniczość. Jest też - bez dwóch zdań - groźna: scena z opadającym Enzo mrozi. 

Aktorsko: dali odczuć pasję = plus dla Barra i Reno! Muzycznie: rozkołysało! Zdjęcia: szkoda, że tapeta ekranu komputera jest tylko jedna, bo kandydatów sporo! Scenariusz i reżyseria: mimo długości, jak dla mnie obronione: nie ziewałem!




Kończąc: hasło "Wielki Błękit" zawsze skojarzy mi się z głębią, pasją, współ-zawodnictwem, delfinami. Z Błękitem!


MuWi



środa, 27 marca 2013

Festiwal Filmowy to niegłupia sprawa

Witajcie!
Ja, jako entuzjastka kina polskiego, nie mogłam przejść obojętnie obok faktu zbliżającego się wielkimi krokami Festiwalu Filmowego "Polonica". Narastająca ekscytacja sięgnęła apogeum, gdy w moje ręce dostał się szczegółowy program tegorocznego eventu. "Syberiada Polska", "Piąta pora roku", "Miłość", "Fuck for Forest" to tylko kilka z propozycji spędzenia produktywnych, bogatych w kulturę wieczorów. Miałam możliwość przyjrzenia się dwóm obrazom.

Pierwszy z nich - "Dzień Kobiet", reż. Maria Sadowska



Pełnometrażowy debiut, który, nie ukrywam, zrobił na mnie spore wrażenie. Przed pójściem do kina wahałam się. Zadawałam sobie pytanie - czy w ogóle warto? Dziś jestem bardzo zadowolona, ponieważ nie uległam rozrastającym się jak grzyby po deszczu nieprzychylnym opiniom internautów.

Bohaterka filmu, Halina, stanowi przykład nieco niechlujnej, lecz z pewnością emocjonalnej, wrażliwej kobiety, której przyszło wykonywać kiepską pracę za marne wynagrodzenie. Szarość dnia codziennego odbijała się echem na wychowywaniu nastoletniej córki ufającej tylko i wyłącznie grom komputerowym. Pojawiła się jednak nowa perspektywa, a mianowicie możliwość awansu. Tym samym dotychczasowe pełniące przez nią stanowisko kasjerki zostało zastąpione znacznie bardziej przyjemną, można by rzecz, wygórowaną posadą kierowniczki supermarketu "Motylek". Bo dyrygować ludźmi jest łatwo, ale robić to zgodnie z prawem sumienia, już nie do końca. Oscylując między zwierzchnikiem a podwładnymi, utworzyła się swoista siatka zależności, z której droga ku wyjściu nie będzie należała do najprostszych. 

Poważny temat, ale nie brak w nim dobrego, przemyślanego humoru, który momentami odsuwał na boczny tor skumulowane napięcie. Na szczególną uwagę, moim zdaniem, zasługuje odtwórczyni głównej roli, Katarzyna Kwiatkowska oraz tło aktorskie, na które składały się bardziej bądź mniej zaangażowane kreacje. 

Drugie dzieło - "Być jak Kazimierz Deyna", reż. Anna Wieczur-Bluszcz


Doprawdy, aż trudno uwierzyć, że tak pozytywny, zabawny, przyjemny film powstał akurat w naszym kraju, w którym wszelakiej maści twórcy/reżyserzy/scenarzyści lubują się w przedstawianiu na ogół trudnych tematów. 

Poznajemy Kazika, chłopca urodzonego dokładnie tego samego dnia, kiedy to Kazimierz Deyna podczas meczu Polska - Portugalia strzela słynną bramkę, jednocześnie powodując chmarę szaleństwa w gronie zaściankowego, komunistycznego narodu. Bynajmniej nie jest to opowieść o dalszych losach zasłużonego futbolisty. Śledzimy dzieciństwo i okres dorastania młodzieńca, na jego wczesnej dorosłości kończąc. Znaczące imię do czegoś zobowiązuje. Ojciec, Stefan, pragnie zaszczepić w dziecku ducha walki, którego z pewnością posiadał adorowany przez niego Deyna. Zaprowadza go zatem na treningi piłki nożnej, mając nieskromną nadzieję, iż syn zdoła, na mniejszą lub większą skalę, ten sukces powtórzyć. Upłynęło wiele czasu, a nieletni jest ewidentnie na bakier ze sportem. Postanawia zaprzestać swoich sił i znaleźć własny cel, który nie będzie wyłącznie wytworem pragnień maniakalnego rodziciela.

Szalenie miły seans powodujący permanentny uśmiech na twarzy. A przynajmniej tak było w moim przypadku. Duet Bluszcz-Muskała ukazał pewnego rodzaju kompatybilność, współistnienie. Warto by również wyróżnić Jerzego Trelę wcielającego się w postać dziadka, który mimo sporadycznych, aczkolwiek mocnych wejść, na długo pozostaje w pamięci.

Pamiętam, że zeszłoroczne doświadczenia związane z tym przedsięwzięciem rozczarowały mnie znacznie bardziej. Może to ze względu na mniej interesujący dobór repertuaru. Na chwilę obecną zostawiam Was z pytaniami - co sądzicie na temat Festiwali Filmowych? Uczęszczacie na nie? Traktujecie je jako luźny przegląd szumnych tytułów czy jesteście nastawieni na zapoznanie się "od podszewki" z tego typu imprezami?!

Archibald Sofia