niedziela, 14 kwietnia 2013

"Baczyński", reż. Kordian Piwowarski


"Czy to była kula, synku, czy to serce pękło?"

Szalenie wartościowy jest ten moment, w którym będąc w kinie, nie mogę oderwać wzroku od szklanego ekranu. Wówczas nic nie zdoła zaważyć na mojej koncentracji. Żaden szmer, cichszy lub głośniejszy chrzęst. A piszę o tym nie na darmo. Najnowsze dzieło Piwowarskiego nie tylko zaintrygowało mnie niestandardową realizacją, ale i wprawiło w szczerą zadumę.

Projekt filmu zaczął powstawać trzy lata temu. Miał być dokumentem niszowym, przeznaczonym na cele jednej ze stacji telewizyjnych. Pracę przerwano, a następnie wznowiono, zmieniwszy ogólny zamysł oraz koncepcję. Osobiście mam problem z tym, by nadać "Baczyńskiemu" konkretną przynależność gatunkową. To udany eksperyment artystyczny. Połączono w nim cechy fabularne i dokumentalne. Całość została dopełniona slamem poetyckim, a więc nowatorskim pomysłem publicznej rywalizacji między deklamatorami, śpiewakami. Niebanalność świadczy o pionierskiej idei, a także chęciach reżysera, aby działać i kierować się innowacyjnością.

Ślad fabuły nie został szczegółowo rozwinięty, gdyż sama produkcja trwa nieco ponad godzinę. Godne uznania jest to, że twórcy zdecydowali się na ukazanie wewnętrznych rozterek tytułowego artysty, jego trudów związanych z codzienną walką o przetrwanie. Nie zabrakło wątku małżeństwa z Barbarą oraz relacji z matką, Żydówką, która ryzykowała życiem, pozostając po aryjskiej stronie. Zrezygnowano z ujawnienia skrzętnych zapisów działalności konspiracyjnej Baczyńskiego, ograniczając je do koniecznego minimum. Nie mogłabym pominąć istotnego faktu pojawiających się wypowiedzi żyjących świadków wojennych.




Nad grą aktorską nie zamierzam się zastanawiać, rozwodzić. Odnoszę wrażenie, że popis talentów nie sprawdza się w tego typu ambitnym obrazie. Natomiast muzyka Bartosza Chajdeckiego uwzniośliła mnie, podobnie jak utwór wykonany przez Czesława Mozila i Melę Koteluk ("Pieśń o szczęściu").

A tak na koniec krótkie pytanie. Ostatnio z MuWi wpadliśmy na pomysł pisania w formie dialogu o filmach, które sami nam zaproponujecie. Co Wy na to? Bylibyście chętni na tzw. "recenzje na życzenie"? Dajcie znać. 

Archibald Sofia

środa, 3 kwietnia 2013

Błękit



Nie wiem, jak Wy, ale ja mam czasami tak, że jakiś konkretny film kojarzy mi się z jakąś konkretną rzeczą, albo kolorem, albo uczuciem/stanem, melodia. Tak też mam z "Le grand Bleu" - "Wielkim Błękitem".
I od razu muszę dodać, że pojęcie "błękit" działa tu u mnie dwojako.
Wpierw jako faktycznie pierwszy kolor skojarzenia: jest rzeczonego "błękitu" mnóstwo (spokojnie, bez nerwów: o odcieniach piszę poniżej). Jak dla mnie: tytuł wcale nie uogólniony, ale trafiony - w moim odczuciu (czyt. widzeniu) w 100%. 

A po wtóre: jako kilka literek "b-ł-ę-k-i-t", pod którymi kryje się feeria barw i ich odcieni wkomponowanych w rzeczywistość, jaką jest OCEAN. A że może być on kolorowy - niech dla tych, których "zmuliło" dłuuuuuuugie przedstawianie Oceanu w "Wielkim Błękicie" zamiennikiem będzie mega kolorowe "Życie Pi" i ocean w tak bogatej palecie barw, że chyba nawet miłośnikom impresjonizmu opadły szczęki z wrażenia (przy okazji: mówię o wrażeniach z projekcji w 3D). 

Historia? Fabuła? Powiadają niektórzy, że nudna. Jeśli wziąć sekwencyjność scen rywalizacji o rekord: raz niżej pod wodę schodzi Enzo, a za chwilę Jacques - to może i tak. Ale: jeśli włączyć w to takie rzeczywistości jak "mistrzostwo", "współ-zawodnictwo" i przede wszystkim "PASJA" - to nie ma mowy o ziewaniu! Tak! Nawet przez owe ponad dwie i pół godziny! Jednym słowem: się Bessonowi udało mnie wciągnąć. 




A! Zapomniałbym: jak się zabierałem do tej wypowiedzio-recenzji, to odświeżyłem sobie scenę błękitu fal oceanu płynących z.... sufitu. Genialne! (A zważywszy na rok produkcji - także ciekawe technicznie).

Melancholia w filmie jest? A jakże! Czemu nie skojarzyć "blue" i "blues" (niech mnie nie zjedzą angliści!). Ale melancholia głębsza: tęsknota za ludzką nieograniczonością, za ludzkim wkraczaniem tam, gdzie człowiek jest gościem. "GŁĘBIA" - bo taki podtytuł można byłoby chyba nadać - przyciąga tajemniczość. Jest też - bez dwóch zdań - groźna: scena z opadającym Enzo mrozi. 

Aktorsko: dali odczuć pasję = plus dla Barra i Reno! Muzycznie: rozkołysało! Zdjęcia: szkoda, że tapeta ekranu komputera jest tylko jedna, bo kandydatów sporo! Scenariusz i reżyseria: mimo długości, jak dla mnie obronione: nie ziewałem!




Kończąc: hasło "Wielki Błękit" zawsze skojarzy mi się z głębią, pasją, współ-zawodnictwem, delfinami. Z Błękitem!


MuWi