środa, 3 kwietnia 2013

Błękit



Nie wiem, jak Wy, ale ja mam czasami tak, że jakiś konkretny film kojarzy mi się z jakąś konkretną rzeczą, albo kolorem, albo uczuciem/stanem, melodia. Tak też mam z "Le grand Bleu" - "Wielkim Błękitem".
I od razu muszę dodać, że pojęcie "błękit" działa tu u mnie dwojako.
Wpierw jako faktycznie pierwszy kolor skojarzenia: jest rzeczonego "błękitu" mnóstwo (spokojnie, bez nerwów: o odcieniach piszę poniżej). Jak dla mnie: tytuł wcale nie uogólniony, ale trafiony - w moim odczuciu (czyt. widzeniu) w 100%. 

A po wtóre: jako kilka literek "b-ł-ę-k-i-t", pod którymi kryje się feeria barw i ich odcieni wkomponowanych w rzeczywistość, jaką jest OCEAN. A że może być on kolorowy - niech dla tych, których "zmuliło" dłuuuuuuugie przedstawianie Oceanu w "Wielkim Błękicie" zamiennikiem będzie mega kolorowe "Życie Pi" i ocean w tak bogatej palecie barw, że chyba nawet miłośnikom impresjonizmu opadły szczęki z wrażenia (przy okazji: mówię o wrażeniach z projekcji w 3D). 

Historia? Fabuła? Powiadają niektórzy, że nudna. Jeśli wziąć sekwencyjność scen rywalizacji o rekord: raz niżej pod wodę schodzi Enzo, a za chwilę Jacques - to może i tak. Ale: jeśli włączyć w to takie rzeczywistości jak "mistrzostwo", "współ-zawodnictwo" i przede wszystkim "PASJA" - to nie ma mowy o ziewaniu! Tak! Nawet przez owe ponad dwie i pół godziny! Jednym słowem: się Bessonowi udało mnie wciągnąć. 




A! Zapomniałbym: jak się zabierałem do tej wypowiedzio-recenzji, to odświeżyłem sobie scenę błękitu fal oceanu płynących z.... sufitu. Genialne! (A zważywszy na rok produkcji - także ciekawe technicznie).

Melancholia w filmie jest? A jakże! Czemu nie skojarzyć "blue" i "blues" (niech mnie nie zjedzą angliści!). Ale melancholia głębsza: tęsknota za ludzką nieograniczonością, za ludzkim wkraczaniem tam, gdzie człowiek jest gościem. "GŁĘBIA" - bo taki podtytuł można byłoby chyba nadać - przyciąga tajemniczość. Jest też - bez dwóch zdań - groźna: scena z opadającym Enzo mrozi. 

Aktorsko: dali odczuć pasję = plus dla Barra i Reno! Muzycznie: rozkołysało! Zdjęcia: szkoda, że tapeta ekranu komputera jest tylko jedna, bo kandydatów sporo! Scenariusz i reżyseria: mimo długości, jak dla mnie obronione: nie ziewałem!




Kończąc: hasło "Wielki Błękit" zawsze skojarzy mi się z głębią, pasją, współ-zawodnictwem, delfinami. Z Błękitem!


MuWi



5 komentarzy:

  1. Film niesamowity pod każdym względem! :) Mimo kilkunastu lat na karku o dziwo ani trochę się nie zestarzał :) a klimat wręcz wylewa się z ekranu ;P Po obejrzeniu nie miałem żadnych wątpliwości,że reżyser sam kiedyś zajmował się nurkowaniem na poważnie. Widać tę miłość i pasję w praktycznie każdym kadrze jego dzieła :) Polecam i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie się najbardziej podobały zdjęcia, widoki i cała oprawa wizualna, reszta stanowiła niestety słabe tło ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wizualnie film jest niemal perfekcyjny. A co do nudy, to owszem, może kiedyś, gdy byłem młodszy, film potrafił mnie nudzić, ale ostatnio, gdy obejrzałem go ponownie po jakimś czasie, Wielki błękit mnie oczarował. I niech tak pozostanie:)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Polecam książkę "Jeśli to fiolet, ktoś umrze"; o teorii kolorów w filmach. Ciekawe spojrzenie na obraz.
    e.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niektóre zdjęcia powalają na kolana! Doskonała obsada również :) Ten film można zaliczyć do grona tych, które zyskują po latach.

    OdpowiedzUsuń